Próba
mikrofonu 2020
Dziesięć
lat temu strona www.rowery.org.pl
przestała być aktualizowana i wisi w
internecie jako za przeproszeniem muzeum
pierwszego etapu ogólnopolskich działań
rowerowych. Powstało wtedy (2011)
stowarzyszenie Miasta dla Rowerów, zastępujące
wcześniejszą inicjatywę o tej samej nazwie,
zawiązaną w 1995 roku w Krakowie i będącą
formalnie projektem innych NGO (ostatnio
Polskiego Klubu Ekologicznego). Dziesięć lat
temu toczylimy bój o rozwiązanie problemów
zidentyfikowanych podczas realizacji Gdańskiego
Rowerowego Projektu Inwestycyjno -
Promocyjnego GEF
(2002-2006) czy wdrażania standardów
technicznych dla infrastruktury rowerowej
(2004) i wiedzy płynącej z podręcznika
CROW
wydanego po polsku w 1999 roku i
doświaczeń z adaptacji jej do polskich
warunków. To teraz pomału budzimy
stronę. Trochę dla hecy, trochę na próbę
i na podsumowanie dekady (od razu
przyznając, że eksperyment ze stroną www.miastadlarowerow.pl
nie wyszedł - ale może jeszcze
wyjdzie).
Zmiany w ustawie Prawo o Ruchu
Drogowym (2011), nowelizacja "ustawy
wałowej" (2014) czy znowelizowane
rozporządzenia w sprawie znaków i
sygnałów drogowych (2013 i zwłaszcza
2015) usunęły zasadnicze (choć nie
wszystkie!) bariery dla rozwoju ruchu
rowerowego w Polsce i dały zupełnie
nowe narzędzia samorządom i
organizacjom rowerowym. Dziś, po 10
latach widać że trzy miasta - Gdańsk,
Kraków i Poznań - oraz dwa województwa
- Zachodniopomorskie i Małopolska -
wyraźnie oddalają się od reszty
Polski. To jeszcze nie jest
powszechnie widoczne, każdy może
jeszcze mieć inne zdanie ale za kilka
lat kolejne Kompleksowe Badania Ruchu
mogą pokazać zupełnie inną Polskę.
Co wyróżnia te samorządy? W każdym z
tych trzech miast liczba ulic
jednokierunkowych z dwukierunkowym
ruchem rowerów przekracza 200. Gdańsk
tzw. "kontraruchy" miał już przed
nowelizacją, Kraków z prawie 300
kontrapasami i kontraruchami oraz
Poznań ze 183 i planowanymi w lipcu
kolejnymi 60 do końca 2020 roku
korzystają ze znowelizowanych w 2015
roku przepisów. Kontraruch czy
kontrapas premiują ruch rowerowy
lokalnie, skracając drogę rowerem. Są
oczywiście rozwiązaniem lokalnym,
kontraruch nie zawsze wygodnym - ale
ich powszechność (właśnie te ponad
200 w każdym mieście!) zaczyna
oddziaływać na ruch w skali miasta. Co
istotne: w tych trzech miastach
kontraruchom towarzyszy hierarchizacja
(a wręcz "szkieletyzacja") tras
rowerowych - powstają również
"rowerostrady" a przynajmniej pierwsze
ich odcinki. Połączenie tych narzędzi
zaczyna dawać rowerom wyraźne
przewagi w skali zarówno "mikro" jak i
"makro": skraca drogę i czas potrzebny
na jej pokonanie. Skrócenie drogi w
metrach oraz czasu w minutach i
liczbie miejsc zatrzymań a także
dostępność źródeł i celów podróży -
to są mierzalne parametry, które
powinny być zarówno punktem wyjścia
jak i przedmiotem weryfikacji. Tu
zastrzeżenie: o ile dziś Gdańsk idzie
siłą rozpędu, to startujące z niskiego
pułapu Poznań i Kraków dopiero się
"rozkręcają". A w Gdańsku i w Krakowie
widać też wzrosty roczne ruchu
rowerowego na licznikach
automatycznych (w latach 2018-2019 o
5% czy 8% mimo fatalnej w 2019 roku
pogody, kiedy Warszawa zanotowała
spadek aż o 14%).
Z kolei oba wspomniane województwa
budują szkielety tras turystycznych
przez Zarządy Dróg Wojewódzkich (ZDW)
a nie gminy. Oba programy wojewódzkie
miały wieloletnie budżety rzędu 200
milionów złotych. Skala inwestycji
przekracza granice Polski: most w
Siekierkach na Odrze będzie
połączeniem z Niemcami a kładki w
Miliku i Andrzejówce na Popradzie
otwierają nowe skomunikowania ze
Słowacją. Rozmach pokazują liczne
obiekty inżynierskie (ogromna kładka w
Łącku czy kładka stokowa w Kadczy na
VeloDunajec) oraz długość zbudowanych
już tras (500 i 300 km asfaltów). Laik
może porównywać te inwestycje ze
szlakiem "GreenVelo", ale pozory mylą.
To zupełnie nowa jakość. W Małopolsce
i na Pomorzu Zachodnim po raz pierwszy
w Polsce wdrożono podstawy planowania
długodystansowych tras rowerowych.
Pierwszym widomym znakiem
wyróżniającym te trasy - obok
założonej dostępności koleją - jest
widoczna nadreprezentacja kolarzy
szosowych, którzy w innych częściach
Polski często i słusznie pomstują na
infrastrukturę rowerową.
Głębsze przyczyny sukcesu to
"wyżyłowane" założenia, oparte na
sprawdzonej wiedzy. W przypadku miast
kluczowe są tzw. standardy projektowe
dla infrastruktury rowerowej. Wbrew
powszechnemu mniemaniu ich rolą nie
jest tylko wskazywanie dopuszczalnej
wysokości krawężników czy zakaz
stosowania nawierzchni z kostki
brukowej ale przede wszystkim
parametryzacja i hierarchizacja tras
rowerowych. To oddziaływuje na
planowanie sieci i szerzej -
planowanie przestrzenne. Stąd Gdańsk,
Kraków i Poznań mają szkielet tras
głównych spełniający lub umożliwiający
spełnienie wymogów holenderskiej
organizacji CROW. Zaś oba województwa
mają tak ustalone korytarze tras
wykorzystujące ślad dawnych torowisk
kolejowych czy wały przeciwpowodziowe,
że sam przebieg stanowi standard:
wymusza korzystne dla ruchu rowerowego
rozwiązania i minimalizuje ryzyka.
Skutkiem ubocznym jest fakt, że
wszystkie te samorządy w tej chwili
nie tylko są zdolne do absorbcji
środków unijnych rzędu łącznie ponad
miliard złotych na dedykowaną
infrastrukturę rowerową do roku 2030,
ale mogą tym uzyskać bardzo duże
wzrosty ruchu rowerowego. (Choć
uważam, że Gdańsk powinien uaktualnić
program STER, proponując rozwiązania
mocniej premiujące ruch rowerów między
dolnym i górnym tarasem, minimalizując
pochylenia podłużne i zapewniając w
kluczowych punktach bezkolizyjność
ruchu rowerowego wzorem Krakowa czy
planującego to Poznania). Na
drodze stoi tylko brak "specustawy
rowerowej" spowalniający lub
uniemożliwiający kluczowe inwestycje.
Tyle dobrych wiadomości. Złe są
takie, że postulaty mógł formułować
każdy wedle swojej wiedzy. Postulaty
trzeba stawiać rozumne, w przeciwnym
razie efekt może być odwrotny do
oczekiwanego. Na przykład w trzech
wspomnianych miastach modne hasła
"woonerfów" czy "zwężania ulic" nie
stanowiły zasadniczego postulatu (na
marginesie: Kraków od lat ma ponad 10
km ulic pieszych czy z przewagą ruchu
pieszego, spełniających definicje
"woonerfu" - całe Stare Miasto i dużą
część Kazimierza). Za to wiele
nieoczywistych dla laika rozwiązań
typowych dla tych miast - np.
rozcięcia skrzyżowań - nie tylko nie
są postulowane gdzie indziej, ale
wręcz budzą zdziwienie. Jednak to
niejedyna lekcja płynąca z
podsumowania mijającej dekady. Drugą
lekcją jest fakt, że w istocie mamy do
czynienia z "okresem próbnym": testem
różnych, często skrajnie odmiennych
strategii i pomysłów na rozwój ruchu
rowerowego. Różnice są widoczne
zarówno na poziomie sposobu
finansowania (budżety obywatelskie lub
wieloletnie prognozy finansowe, w tym
dofinansowanie unijne), rozwiązań
technicznych (np. wyznaczanie pasów
ruchu dla rowerów dla zachowania
"ciągłości" lub "ciężka
infrastruktura rowerowa" - pomińmy
bardziej zaawansowane postulaty) i
perspektyw (działania ad hoc,
naprawcze, oddolne - jako
przeciwieństwo długofalowej strategii
opartej o cele zapisane w dokumentach
planistycznych lub przynajmniej
postulatach). Część środowisk
rowerowych zaczynała od postulatu
standardów, część nie potrafiła z
nich skorzystać. Mało kto postulował
zmiany w dokumentach planistycznych i
strategicznych. Wiele lokalnych
organizacji skupiało się na
personifikacji "polityki rowerowej"
("oficer rowerowy") i rozwiązywaniu
problemów "ad hoc", często przez
budżet obywatelski albo wizyty
terenowe z urzędnikami.
Nie wszystkie standardy projektowe są
równe - od 2004 roku pojawiło się
sporo "ulepszonych" kserokopii,
zgodnie z zasadą że pieniądz gorszy
wypiera pieniądz lepszy. Skutki tego
nie muszą być oczywiste, ale błędy w
założeniach (a standardy mają być
fundamentem strategii, w tym
planowania sieci tras i dokumentem
kontraktowym, broniącym się w sądzie!)
ujawniają się po latach. Co
oczywiście nie wyklucza konieczności
dostosowania standardów do
nowelizowanych przepisów czy
wykorzystania nowych dowiadczeń i
wcześniej niedostępnej wiedzy. Jednak
założenia pozostają niezmienne, a one
też bywają przedmiotem dziwnych
eksperymentów. Standardy muszą być też
prawidłowo umocowane formalnie -
inaczej stanowią tylko dekorację, co
najwyraźniej nie jest oczywiste. Ale
to niejedyny problem. W niektórych
miastach najważniejszym postulatem
było powołanie tzw. "oficera
rowerowego". Skutek? Dziś
prawdopodobnie mamy więcej "oficerów
rowerowych" niż porządnej
infrastruktury rowerowej a nawet
planów jej budowy. W wielu miastach
organizacje rowerowe toczyły bój o
rozwiązania niekoniecznie ułatwiające
ruch rowerowy, za to konfliktowe. A
niektóre właśnie odkrywają, że
realizacja postulatów niekoniecznie
prowadzi do wzrostu ruchu rowerowego.
Postulaty to zresztą szerszy temat.
Dziesięć lat temu zorganizowani
rowerzyści musieli rozstrzygnąć spór
czy ważniejsza jest reforma ustawy
Prawo o Ruchu Drogowym i rozporządzeń
(czyli "narzędziownik"), czy walka o
"Politykę Rowerową Państwa" (którą
miał uchwalić Sejm - przy czym ogólna
polityka transportowa państwa dziś
jest tylko dokumentem wewnętrznym
rządu a jej sprawczość zawsze była
humorystyczna). Jak widać ustawy i
rozporządzenia mamy. Z ich
dobrodziejstw korzystają zarówno
użytkownicy jak i samorządy. Zaś
wspomniany pomysł alternatywny jest od
2013 roku testowany na Dolnym Śląsku
który ma współtworzoną przez
organizacje rowerowe Dolnośląską
Politykę Rowerową zakładającą między
innymi budowę tras rowerowych przez
gminy. W rezultacie tego eksperymentu
Dolny Śląsk dziś jest na szarym
końcu województw, na równi z łódzkim,
śląskim czy wielkopolskim. Pochwalić
się może szlakiem R-9 wyznaczonym
przez znakarzy petetekowskich w 2009
roku i zbudowaną wcześniej trasą na
stawach milickich. W porównaniu z
Małopolską i Pomorzem Zachodnim (które
do dziś tak rozbudowanych na papierze
"polityk" nie mają) to mało.
Zwłaszcza, jeli się weźmie pod
uwagę, że właśnie budowa tras
wojewódzkich przez gminy została dawno
temu zidentyfikowana jako bariera i
może mieć sens tylko w przypadku
specyficznego finansowania (Interreg).
Zaś doświadczenia Pomorza
(gdańskiego) które poszło tą drogą
wskazują, że uzyskana jakość jest
niska a koszt jednostkowy (kilometra
trasy) nawet trzykrotnie wyższy niż w
przypadku Małopolski, realizującej
szkielet przez ZDW. Wynika to z
rozdrobnienia przetargów, braku
odpowiedniego nadzoru nad procesem i
mnożenia kosztów wskutek braku wiedzy
na poziomie gmin oraz samego przebiegu
trasy ustalonego w drodze negocjacji z
władzą lokalną a nie wynikającego z
przesłanek merytorycznych.
Z tego widać, że postulaty to bardzo
trudna sztuka (jak pisał Oskar Wilde:
"jeli bogowie chcą nas ukarać,
spełniają nasze prośby"). Dziś
największą barierą dla rozwoju ruchu
rowerowego w Polsce nie jest kwestia
finansów czy mitycznej "woli
politycznej" ale wiedzy, umiejętności
i doświadczenia. Naszą - rowerzystów
- bronią są przede wszystkim właśnie
postulaty, które powinny wynikać z
trafnej analizy potrzeb i problemów. I
tu wracamy do stowarzyszenia Miasta
dla Rowerów. Nie wygląda, abyśmy na
polu przekazywania wiedzy odnieśli
sukces. Zresztą zmieniły się też
okoliczności. Na przykład przez kilka
lat dyskusję o rowerach w mieście
zdominowały firmy oferujące usługi
roweru publicznego i tzw. ruchy
miejskie, domagające się poszanowania
praw pieszych i zwężania ulic - co
często rykoszetem uderzało w
rowerzystów i drenowało zasoby
finansowe, organizacyjne i ludzkie.
Ale rezultaty działań (w tym
inwestycji) po dekadzie siłą rzeczy
podlegają ocenie, analizie i
weryfikacji. I tu warto rozmawiać.
Dziś, kiedy rower publiczny popadł w
całej Polsce w tarapaty a miasta, w
których środowiska rowerowe walczyły
głównie o "woonerfy" i "zwężanie
jezdni" jako domniemany sposób na
wzrosty ruchu rowerowego sukcesu
widocznego nie odniosły, warto
przemyśleć sprawy podstawowe. Płaski
i pozbawiony przeszkód terenowych
Wrocław, uchodzący za "rowerową
stolicę Polski" chwali się - słusznie!
- najwyższym zmierzonym w Polsce
udziałem ruchu rowerowego w podróżach.
6,3% podróży rowerem w 2018 roku to
jednak zaledwie o 0,4 punktu
procentowego więcej, niż dwa lata
wcześniej w Kompleksowych Badaniach
Ruchu (KBR) uzyskał Gdańsk (5,9%) -
miasto z przewyższeniami rzędu 100 czy
200 metrów i nieporównywalnie
trudniejszymi uwarunkowaniami. Powód?
Wrocław realizując wielki program
inwestycji rowerowych nie zadbał o
podstawowe parametry sieci:
współczynnik wydłużenia, wskaźnik
opóźnienia czy spójność (ewidentnie
myląc ją z "ciągłością"). Dopiero
kiedy ambitny plan uzyskania 15%
udziału ruchu rowerowego w podróżach
do 2020 roku nie wypalił nawet w
połowie - i to mimo budowy ponad 60%
sieci tras rowerowych! - Wrocław
zastanawia się, co poszło nie tak. I
konkuruje z public relations stolicy,
twierdzącym (bez podstaw w KBR!) że
Warszawa ma więcej, bo aż 7% udziału
rowerów w ruchu. A przecież główną
"strategią" stolicy był pożar mostu
Łazienkowskiego, który przekuto w
bezdyskusyjny sukces rowerowego
podestu pod nim otwierającego
bezkolizyjnie jedną z kluczowych
relacji w mieście. (Oczywiście
Warszawa buduje dużo infrastruktury
rowerowej, ale więcej widać w tym
przypadku niż planu). Także Gdańsk ma
nad czym myśleć: założenia sprzed 20
lat wytrzymały próbę czasu, ale
przejęcie inicjatywy przez polityków,
urzędników i niezbyt szczęliwie
dobieranych ekspertów wyhamowało
rozwój. Czego najbardziej oczywistym -
ale wcale nie jedynym! - przykładem
jest spektakularna klapa
metropolitalnego roweru publicznego
Mevo, która ma bardzo konkretnych
autorów.
Przed nami dość proste wyzwania. Nowe
finansowanie unijne (umownie: lata
2020-2030) to konieczność planów
gwarantujących sukces: nie tylko
terminową i zgodną z prawem absorbcję
środków ale i trwały rezultat w
postaci znacznego wzrostu ruchu
rowerowego. Powstaje na zlecenie
Centrum Unijnych Projektów
Transportowych "polityka rowerowa"
państwa, której zapowiedzi docierają
do samorządów w postaci ankiet.
Pytania konsorcjum firm LPW i
EU-CONSULT (których notabene
dowiadczenia w zakresie rozwoju ruchu
rowerowego nie są znane) nie wyglądają
na drogę do sukcesu - ale dziś nie
przesądzajmy niczego. W każdym razie
zasadniczą barierą jest obecnie brak
wiedzy i umiejętności, niedostateczne
planowanie na poziomie sieci tras i
brak tzw. specustawy rowerowej. Za to
wiadomo, kogo dzisiaj podglądać, żeby
mieć pewność, że nie tylko zdążymy
wydać pieniądze ale i uzyskamy więcej
podróży rowerem. Wysnuwanie wniosków z
sukcesów i niepowodzeń to podstawa.
Dziś musimy ułatwić budowę
infrastruktury rowerowej poza pasem
drogi publicznej wprowadzając
"specustawę rowerową" (przedłożenie
rządowe było gotowe w 2015
roku!) i wskazywać kierunki
działania: nie bezrozumna budowa
infrastruktury pod hasłami "więcej",
"ciągłość" i "velostrady" itp. ale
jej parametryzacja, hierarchizacja i
wybór niezbędnego minimum w oparciu
o wiedzę i dowiadczenie.
Rowerem ma być bliżej niż
samochodem. Rowerem ma być szybciej
niż samochodem. Rowerem ma być
łatwiej niż samochodem. To nie jest
wezwanie do walki z samochodem, ale
zaproszenie do trudnej rozmowy z
decydentami i przyszłymi
użytkownikami. Zwłaszcza, że w 2020
roku pojawił się zupełnie nowy
kontekst: pandemia COVID-19 która
może długofalowo wywrócić podstawy
dotychczasowych systemów transportu
i przeorać gospodarkę i
społeczeństwo. A rower jest nie
tylko tanim, przyjaznym dla
środowiska, dostępnym dla każdego
ale i najbardziej higienicznym
środkiem transportu. O ile ma
odpowiednią infrastrukturę.
Marcin
Hyła
Kraków, 15.07.2020
|