Polska Egzotyczna, czyli rowerem wzdłuż wschodniej granicy UE

Właściwie dopiero teraz zauważyłem, że lubię późne lato, kiedy słońce wchodzi w znak Panny, nagrzana od miesięcy ziemia wydaje wszystkie tegoroczne plony i w powietrzu czuć zapach powolnej acz nieuchronnie nadciągającej zmiany. Zieleń traci swoją soczystość, staje się coraz bardziej zamglona a ostre słońce zaczyna wydobywać z niej zaskakujące odcienie. W tym roku (2004) postanowiłem właśnie na przełomie sierpnia i września odwiedzić wschodnie rubieże Polski, zainspirowany książkami - przewodnikami Grzegorza Rąkowskiego "Polska Egzotyczna" (Wydawnictwo "Rewasz"). Wyjazd nieco pokrzyżowała kapryśna tego roku pogoda. Z powodu ulewnego deszczu i niepokojących prognoz przesuwałem termin z dnia na dzień. W końcu kiedy wreszcie w ostatnich dniach sierpnia w prognozach pojawiło się na południowym wschodzie Polski niemal bezdeszczowe "okienko", spakowałem rower i popedałowałem na dworzec.

Moja wyprawa miała kilka celów: po pierwsze, chciałem sprawdzić przejezdność dróg wzdłuż wschodniej granicy Polski (a zarazem Unii Europejskiej) i możliwość wytyczenia tam kiedyś w przyszłości pierwszego w Polsce profesjonalnego długodystansowego szlaku rowerowego, przejezdnego każdym rodzajem roweru z sakwami i bez pomocy samochodu, jedynie z dojazdem koleją (w Polsce szlaki rowerowe powstają niemal wyłącznie dla zmotoryzowanych turystów z rowerami górskimi na dachu samochodu). Po drugie, chciałem odpocząć od miejskiego życia i pracy - i wreszcie po trzecie chciałem jak co roku dotrzeć do Białowieży. Przy okazji chciałem naocznie przekonać się, jak funkcjonuje kombinacja rower + pociąg w ofercie PKP, która wyposażyła niektóre pociągi w wagony przystosowane do przewozu 20 rowerów. Dlatego zaplanowałem wyjazd z Krakowa pociągiem "Bieszczady" (sezonowy pośpieszny Gliwice - Kraków - Tarnów - Sanok - Zagórz) prowadzącym taki wagon.

Na pociąg zdążyłem dosłownie w ostatniej sekundzie. Pomyliłem godziny odjazdu z dworca Kraków Główny i Kraków Płaszów. Na szczęście konduktor wstrzymał ruszający skład i zziajany zdążyłem wrzucić rower z sakwami do wagonu. Wagon rowerowy okazał się być zupełnie pusty. Podczas remontu zlikwidowano w nim ponad połowę przedziałów i jedną toaletę. Wzdłuż korytarza ustawiono tam ścianę, na której od strony dawnych przedziałów zamocowano haki do ustawiania rowerów na sztorc. W połowie wagonu znalazły się dodatkowe, rozsuwane drzwi ułatwiające wystawianie rowerów na perony. Niestety, były zamknięte na klucz i rower musiałem wyciągać przez zwykłe, wąskie drzwi. W wagonie mieści się co najmniej 20 rowerów. Niestety, byłem jedynym podróżnym wiozącym rower (ale w "Bieszczadach" jadących w przeciwnym kierunku widziałem kilka rowerów wracających z wakacji).

Ciekawostką "konstrukcyjną" wagonu jest proste zabezpieczenie "antykradzieżowe": ze ścian dzielących pozostałe przedziały wymontowano lustra nad siedzeniami. Przez powstałe w ten sposób otwory pasażerowie mogą obserwować, co się dzieje na całej długości wagonu, w tym w przedziale rowerowym. Oczywiście, lepiej i wygodniej byłoby w ogóle wprowadzić rowerowe wagony bezprzedziałowe (jak na kolejach niemieckich), ale i tak jest to doskonałe ułatwienie. Niestety, w pociągu "Bieszczady" nie ma wagonu barowego - rowerzysta ani nie zje więc kolacji, ani nie kupi napojów. Tradycyjnie, jak to na PKP, nie działają żadne kontakty elektryczne 220V - nie da się naładować akumulatorków ani telefonu komórkowego.
Zobacz zdjęcia wnętrza wagonu rowerowego PKP.

Wysiadłem na stacji końcowej Zagórz - legendarnym przystanku, z którego prowadzą drogi w Bieszczady. Jednak zamiast skierować się na Ustrzyki, objechałem Zagórz (nigdy tu wcześniej nie byłem i zawsze mnie korciło, żeby wreszcie tę stację i miejscowość wreszcie zobaczyć) i popedałowałem w kierunku Sanoka. Droga krajowa numer 84 okazała się wyjątkowo wredna: wąska, dziurawa, bardzo ruchliwa, z wielkim ruchem samochodów ciężarowych. Na szczęście miałem nią do pokonania tylko kilkanaście kilometrów, ale odradzam :-(

W ten sposób zaczął się dzień pierwszy mojej wycieczki. Opisy i zdjęcia poszczególnych etapów znajdują się poniżej:

W 2007 dokończyłem trasę, jadąc od Sokółki do Trakiszek. Relację można przeczytać tutaj.

W drodze korzystałem z klasycznej mapy samochodowej Polski 1:715 000 (wyd. Demart), mapy Roztocza 1:200 000 ("Od Kraśnika po Lwów", wyd. Wojskowe Zakłady Kartograficzne), mapy topograficznej 1:100 000 okolic Czeremchy i mapy Białowieskiego Parku Narodowego 1:50 000 wydanej przez Północnopodlaskie Towarzystwo Ochrony Ptaków.

Wszelkie uwagi i komentarze mile widziane ;-)

Marcin Hyła